Nie chodzi o widowisko, ale o bycie zrozumianym (wywiad)
Tygodnik „Fakty i Mity: Wiele lat współpracowała pani jako PR-owiec z polskimi naukowcami. Co jest ich największym problemem w prezentowaniu swoich dokonań?
Natalia Osica: Z moich obserwacji wynika, że największym wyzwaniem dla nich jest znalezienie czasu. Pamiętajmy, że obecny system ewaluacji nauki jest tak skonstruowany, że prezentowanie dokonań nie wpływa wprost na pozycję zawodową naukowca. Najważniejsza jest jakość prowadzonych badań, którą się ocenia na kilka sposobów. Do tego celu popularyzacja nie jest potrzebna. Dlatego moim zdaniem każdy naukowiec, który jest aktywny na polu promocji swoich badań, zasługuje na docenienie.
Wyzwaniem jest też dobieranie słów w taki sposób, aby opowiadanie o nauce było zrozumiałe dla osób spoza kręgu uczonych. Chciałabym też wspomnieć o reakcjach kolegów po fachu – medialny naukowiec jest często postrzegany przez innych naukowców jako osoba, która ma parcie na szkło, jest oceniany, i to negatywnie. Trzeba zatem umieć poradzić sobie z tą sytuacją. Także wtedy, gdy 10-minutowa wypowiedź przed kamerą przybiera formę telewizyjnej setki, jest zdaniem wyrwanym z kontekstu. Wielu naukowców nie podejmuje się współpracy z mediami, aby zwyczajnie mieć spokój, nie narażać się w pracy.
FiM: Czy pani zdaniem „forma” ma równie duże znaczenie jak „treść” przy publicznych wystąpieniach?
NO: To nie jest tylko moje zdanie. Lubimy atrakcyjną formę, wtedy łatwiej zapamiętujemy treść i chętniej angażujemy się w jej przyswojenie.
FiM: Które dziedziny radzą sobie lepiej, a które gorzej, jeśli chodzi o autoprezentację?
NO: Różnice wynikają nie z dziedzin, ale z profilu osobowościowego, doświadczeń, motywacji, naturalnego talentu lub liczby odbytych szkoleń z zakresu wystąpień publicznych
FiM: Czy z chęcią widziałaby pani profesorów z PAN, którzy robiliby na scenie widowiskowy one man show, aby zaczarować odbiorców?
NO: Wśród pracowników PAN są naukowcy, którzy potrafią w ciekawy sposób opowiedzieć o swojej pracy. Nie chodzi bowiem o widowisko, ale o bycie zrozumianym i umiejętność zaciekawiania, a nawet inspirowania odbiorców.
FiM: Kim właściwie mają być ci, do których powinni lepiej docierać naukowcy?
NO: Grup docelowych jest kilka. Co ważne, naukowcy nie muszą docierać do wszystkich jednocześnie. Warto, aby współpracowali z dziennikarzami, dzięki którym wieść o ich osiągnięciach może zyskać większy zasięg. Dziennikarze zadają naukowcom dobre pytania, które pokazują logikę odbiorców spoza nauki, ich sposób myślenia. To może być inspirujące dla naukowca na co dzień funkcjonującego w środowisku naukowym, w którym każdy ze zrozumiałych względów posługuje się żargonem branżowym. Kolejna grupa to przedstawiciele biznesu. Ta grupa może zainicjować badania naukowe albo w nie zainwestować. Idąc dalej – grantodawcy, czyli instytucje, takie jak Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Fundacja na rzecz Nauki Polskiej. Co jednak kluczowe i chciałabym to podkreślić – do tanga trzeba dwojga. Nie jest tak, że wyłącznie naukowcy są odpowiedzialni za współpracę z otoczeniem. Motywacja i chęci są potrzebne z dwóch stron. Tylko wtedy współpraca będzie konstruktywna. Moim zdaniem dziennikarze czy przedsiębiorcy powinni się uczyć, jak rozmawiać z naukowcami, tak samo jak od naukowców wymaga się, aby mówili językiem mediów i biznesmenów.
Patrząc szerzej na odbiorców, nie możemy zapomnieć o społeczeństwie – czyli podatnikach – które ma solidny wkład w rozwój nauki.
Jak pani widzi, tych grup docelowych jest sporo. Dlatego należy zachęcać naukowców, by działali w sposób zaplanowany, zgodnie z bieżącymi potrzebami. W innym momencie pracy naukowej jest potrzeba pojawienia się w mediach, a w innym nawiązania kontaktu z biznesem.
FiM: Pomysł na stworzenie „Sztuki promocji nauki” przyszedł do Ośrodka Przetwarzania Informacji, czyli do wydawcy, z pani inicjatywy?
NO: Inicjatorem książki jest OPI. Natomiast nie ukazałaby się ona bez polsko-szwajcarskiego programu badawczego. Co ważne, książka jest bezpłatna, dostępna i w druku, i w PDF, i w formacie e-book.
FiM: Co stoi za podziałem książki na pani autorską część oraz drugi segment autorstwa dziennikarza naukowego Wiktora Niedzickiego?
NO: Dwie różne perspektywy, dwie różne specjalizacje. Wiktor jest dziennikarzem naukowym, a co więcej – telewizyjnym. Dlatego druga część książki, którą napisał, dotyczy tego, jak się przygotować do prezentowania nauki przed publicznością. Mój obszar specjalizacji to budowanie relacji. Od ponad 10 lat zajmuję się kształtowaniem wizerunku osób i organizacji. Innymi słowy – wiem, jak skutecznie dotrzeć z pożądanym przekazem do grupy, do której naukowiec chciałby dotrzeć. Dlatego w mojej części znajduje się instruktaż pokazujący, gdzie, kiedy, jak promować badania za pomocą wielu rozwiązań, tj. strony WWW, bloga, mediów społecznościowych, współpracy z mediami, materiału wideo, tekstów popularnonaukowych czy infografik. Pokazuję też, jak zaplanować działania w czasie, kogo w nich uwzględniać, na co uważać.
FiM: Jakich wskazówek mogą szukać przedstawiciele środowiska nauki w książce, której jest pani współautorką, a czego tam na pewno nie znajdą? Czy jeśli ktoś przyswoi treści książki, to wystarczy, żeby umiał skutecznie powiedzieć publice, że właśnie wynalazł genialny patent?
NO: Czym innym jest umiejętność opowiedzenia w zrozumiały sposób o tym, czym się zajmujemy, a czym innym wiedza, jak zaaranżować sytuację, w której prezentacja będzie możliwa. To dwie płaszczyzny, które muszą współgrać. Utalentowany oratorsko naukowiec potrzebuje możliwości, aby wystąpić przed publiką. Z drugiej strony uczony, który ma kontakty z mediami, potrzebuje wskazówek, jak opowiedzieć o tym, co robi.
W książce naukowcy znajdą odpowiedzi na pytania o to, jak zaplanować promocję badań, kiedy podjąć działania, w jakiej formie promować swoje osiągnięcia i gdzie o nich mówić. Z kolei w części, której autorem jest Wiktor, można znaleźć wyczerpujące informacje o tym, jak przygotować się do wystąpień publicznych – jak dobrać rekwizyty, czym przyciągnąć uwagę odbiorcy, jaką przyjąć postawę ciała. Tę książkę pisaliśmy pod kątem początkujących, osób ze świata nauki, które chcą rozpocząć przygodę z promocją wyników badań. Nie mogliśmy umieścić tam wszystkiego, bo trudno byłoby przyswoić taki materiał.
FiM: A może wręcz na wszystkich studiach doktoranckich obowiązkowo powinien się w programie znaleźć przedmiot o takim samym tytule jak pani książka?
NO: Tak, to dobry pomysł. Obecnie zajęcia związane z promocją nauki są fakultatywne, a często w ogóle takich zajęć nie ma w programach dla doktorantów. Wprowadzenie takiego modułu spowodowałoby, że dla przyszłych naukowców mówienie o swoich pracach badawczych szerszej publice byłoby czymś naturalnym. Na efekty tego rozwiązania trzeba by jednak poczekać. Równolegle warto byłoby wesprzeć także tych, którzy studia doktoranckie mają już za sobą. Natomiast ja zawsze podkreślam, że najlepszą zachętą jest pokazywanie korzyści. To korzyści są najlepszą motywacją.