Nie wielcy tego świata, lecz obywatele powinni zarządzać swoimi danymi. O ile obie strony dojdą do konsensusu
Rządy, korporacje, banki, portale społecznościowe… W miarę postępu technologicznego zdajemy się coraz mniej wiedzieć o tym, kto i jak wykorzystuje informacje na nasz temat. Jest jednak metoda, która proces zarządzania danymi oddaje bezpośrednio w ręce zwykłych ludzi – wspólnice danych. Ma ona szansę zastąpić skomplikowane regulacje prawne i pozwolić na stworzenie mega instytucji do zarządzania rozproszonymi danymi o aktywności obywateli. Wyzwaniem jest jednak pogodzenie interesów społeczeństwa i biznesu – pisze zespół naukowców wspólnie z czołowym urzędnikiem Komisji Europejskiej.
Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad utrwaliło się przekonanie, jakoby dane miały być ropą naftową XXI wieku. Jednak nawet kilka bajtów informacji o obywatelach mogą się okazać znacznie cenniejsze niż przysłowiowa baryłka. Jak nimi zarządzać, żeby przynosiły ekonomiczną korzyść, a jednocześnie nie naruszały niczyich interesów? Na łamach czasopisma „Internet Policy Review” odpowiedzi na to pytanie udzielają Jan Zygmuntowski z Akademii Leona Koźmińskiego, Laura Zoboli z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Paul Nemitz, doradca Komisji Europejskiej ds. Sprawiedliwości, jeden z twórców unijnej dyrektywy RODO.
Nasze dane przez nas zarządzane
W artykule pt. „Embedding European values in data governance: A case for public data commons” badacze zwracają uwagę, że dane to dobro wspólne, dlatego potrzeba nowych instytucji do współzarządzania nimi.
– Najbardziej skuteczny, ale na razie rzadko stosowany, jest model publicznych wspólnic danych (z ang. public data commons). W dużym uproszczeniu jest to zarówno platforma do przechowywania i przetwarzania udostępnianych publicznie zbiorów danych, jak i szereg zasad czy narzędzi, które umożliwiają korzystanie z tych zbiorów – tłumaczy Jan Zygmuntowski, ekonomista i ekspert w obszarze gospodarki cyfrowej z Akademii Leona Koźmińskiego.
Z jednej strony wspólnice gromadzą informacje o obywatelach, takie jak np. historia choroby, lokalizacja czy preferencje żywieniowe. Z drugiej zaś zbierają informacje statystyczne, dostępne zwykle tylko dla urzędów, czy technologiczne, z których korzystają duże korporacje jak Google czy Amazon.
– Obecnie to są samoistne, niepowiązane ze sobą w żaden sposób bazy, które nie pozwalają wyciągnąć sensownych wniosków na temat zachowań i nawyków społeczeństwa. Zamiast stworzenia jednolitego systemu do zarządzania danymi mnoży się trudne w egzekwowaniu prawa, które czynią ten proces jeszcze bardziej oddalonym od obywateli – dodaje Zygmuntowski.
Praktyczne korzyści systemu wspólnicowego widać na przykładzie Barcelony. W 2017 r. mieszkańcy otrzymali kontrolę nad tym, w jaki sposób ich dane są gromadzone i przetwarzane przez władze. W ten sposób dały mieszkańcom głos w procesach decyzyjnych na temat rozwoju miasta. Lokalny portal typu Open Data zawiera obecnie 503 zbiory różnorodnych i precyzyjnych danych o poszczególnych gminach, w tym dostępne w czasie rzeczywistym informacje na temat korzystania z systemu rowerów publicznych.
Jak to wygląda w praktyce?
– Obywatel wchodzi na stronę internetową, gdzie staje przed podjęciem decyzji, jak zostaną wykorzystane jego dane. Czy chce je udostępnić tylko dla naukowców, czy również dla lokalnych firm? A może chciałby dostawać rekomendacje zdrowotne, albo zastrzec dostęp do swoich danych? Użytkownicy mogą też wpływać na to, czy i jakie będą pobierane opłaty za dostęp do takiej wspólnicy danych – wyjaśnia badacz.
Zaznacza, że jest to przejaw demokratycznego sprawowania kontroli nad danymi, do którego powinny dążyć kraje europejskie. Zarządzanie wspólnym dobrem daje szansę na zwalczanie praktyk dyskryminacyjnych, zwiększenie ogólnego poczucia sprawiedliwości, a także odpowiedzialności za podjęte przez społeczeństwo decyzje.
– A w sytuacji, gdyby obywatele zdecydowali się na przyznanie dostępu do danych naukowcom, przedsiębiorcom czy administracji publicznej, to sami przyczyniliby się do lepszego podejmowania decyzji i tworzenia innowacyjnych rozwiązań. Przykładowo, dzięki temu władze miejskie lepiej zaplanują trasy linii autobusowych czy zastąpią kolejki do lekarza prostą aplikacją.
Prywatność obywateli i zyski firm zejdą na drugi plan?
Pomimo licznych atutów przemawiających za wdrożeniem wspólnic, poważną barierą w ich wdrożeniu są obawy co do potencjalnego naruszenia podstawowego prawa Europejczyków do ochrony danych osobowych.
– W rzeczywistości wspólnice zapewniają większą prywatność, gdyż zamiast wielu nieszczelnych systemów mamy instytucję, która korzysta z nowoczesnych metod kryptograficznych i sprawdza, kto ma dostęp do danych i co z nimi robi. Obecnie kwestia prywatności pojawia się głównie jako argument Apple czy Google, które bronią interesów swoich akcjonariuszy.
Kolejną przeszkodą na drodze zainicjowania szerszej dyskusji wokół wspólnic danych jest to, że podmioty biznesowe najczęściej nie ufają sobie dostatecznie, by wymieniać się posiadanymi informacjami o swoich klientach czy użytkownikach.
– Dane i wiedza to ich rynkowa przewaga konkurencyjna. Ten, kto jako pierwszy je wykorzysta i opatentuje, ugra najwięcej. Zyski z tego będzie czerpać biznes, nie zaś całe społeczeństwo, którego dane dotyczą. Jednakże to interes publiczny jest nadrzędną wartością w kwestii zarządzania danymi – zauważa Jan Zygmuntowski.
Naukowcy podkreślają, że dane rozproszone po serwerach największych firm czy instytucji mogą być wartością jedynie w przypadku, gdy tworzą spójną całość i mogą realnie służyć społeczeństwu. Konieczne jest jednak stworzenie odpowiedniego organu, który będzie stał na straży gromadzenia, współdzielenia i ochrony tych danych.
– Wymiana danych wymaga infrastruktury, swego rodzaju autostrady do ich transferu. Europejska wspólnica mogłaby być wspierana przez algorytmy sztucznej inteligencji. Sprawi, że prawdopodobieństwo wykorzystania zebranych informacji w sposób nieuprawniony będzie minimalne – zaznacza badacz.
Dane to sposób na walkę z głodem i zmianami klimatycznymi
– Wspólnice danych mogłyby zostać zastosowane w różnych sektorach gospodarki: począwszy od ochrony zdrowia i finansów, przez energetykę i rolnictwo, aż po administrację publiczną. Dzięki dostępnym dla wszystkich danym można stworzyć algorytmy sztucznej inteligencji które poprawią jakość opieki zdrowotnej, zbudują bezpieczniejsze i ekologiczne systemy transportowe, a także wykorzystają energię w bardziej zrównoważony sposób. Jednym słowem: skorzystamy na tym my wszyscy – mówi Jan Zygmuntowski.
Instytucja, która dysponuje znaczną częścią cyfrowej wiedzy zgromadzonej na świecie, wspierana przez sztuczną inteligencję mogłaby nie tylko zapewnić postęp cywilizacyjny, ale też pozwolić obywatelom na poprawę jakości życia. Badacze wymieniają rozwiązania lekarza przyszłości, który na podstawie zbiorowych danych o całej populacji mógłby definiować rozwój choroby, szanse wyzdrowienia czy wspomagać tworzenie nowych leków.
– Połączenie sił i dokonań firm w dziedzinie technologii pozwoli na większy postęp i rozwój nauki, a działania w służbie społeczeństwa mogą wskazać na rozwiązania odwiecznych problemów cywilizacyjnych związanych z głodem, masowymi migracjami czy zmianą klimatu – opisują badacze.
Europa podąża w złym kierunku
Europa zrobiła już pierwszy krok w stronę wspólnic danych. W Europejskiej Strategii Cyfrowej jest zapisana ambitna inicjatywa pod nazwą Common European Data Spaces. Ma ona na celu stworzenie jednolitego rynku, który zapewni Europie suwerenność w zakresie danych, a także sprawi, że powstaną duże zbiory publicznie dostępnych informacji do wykorzystania przez społeczeństwo i biznes. Jak zapewniają autorzy strategii UE, osoby fizyczne i firmy, które generują dane, zachowają pełnię kontroli nad nimi.
– Jeśli wdrożenia inicjatywy na takich zasadach podejmie się Komisja Europejska, to w perspektywie najbliższych lat może powstać baza danych bazująca na zbiorowych informacjach o prawie pół miliona ludzi. Również z krajowego punktu widzenia jest to ogrom wiedzy dostępnej na wyciągnięcie ręki. Gdyby polskie władze zdecydowały się na wprowadzenie systemu zarządzania danymi za pomocą wspólnic i połączyły ze sobą dane z urzędów statystycznych w jeden system, to będą w gronie pionierów w skali świata – mówi Zygmuntowski.
Naukowcy twierdzą jednak, że na razie Europa zmierza w ślepą uliczkę. Istnieje bowiem ryzyko, że jest to kolejne rozporządzenie, które nie będzie miało praktycznego wymiaru zastosowania.
– Konieczne jest przeniesienie dyskusji o danych z płaszczyzny ochrony prywatności na instytucje, które zarządzają danymi. Problem w tym, że unijne strategie i jej założenia raczej opierają się na rynkowym i nastawionym na zysk największych firm standardzie przekazywania, przechowywania i wykorzystania danych z różnych sektorów życia. Takie podejście utrudnia realizację pomysłu na wprowadzenie systemu wspólnicowego w krajach UE –
Analiza poprzedzająca przygotowanie artykułu „Embedding European values in data governance: a case for public data commons” opublikowanego w czasopiśmie naukowym „Internet Policy Review” została przeprowadzona w okresie maj-sierpień 2021 roku. Praca autorstwa Jana Zygmuntowskiego (Akademia Leona Koźmińskiego), Laury Zoboli (Uniwersytet Warszawski) oraz Paula Nemitza (doradcy Komisji Europejskiej ds. Sprawiedliwości) została częściowo dofinansowana z grantu Narodowego Centrum Nauki.
Pełna treść artykułu jest dostępna pod linkiem: https://bit.ly/3aseS51
Powyższy komunikat prasowy jest przykładem realizacji działań PR dla zespołów naukowych.